Recenzja filmu

Montevideo, smak zwycięstwa (2010)
Dragan Bjelogrlić
Miloš Biković
Petar Strugar

Tirke gola!

Dynamika sportowych sekwencji leci na łeb, na szyję. Stolicę Urugwaju powinni odwiedzić wraz Bjelogrliciem tylko najwięksi fani i początkujący historycy futbolu.
"Montevideo" wchodzi na polskie ekrany, ale wszyscy jesteśmy już gdzie indziej. Bronimy razem z Tytoniem bramki, pomagamy Błaszczykowskiemu rozegrać piłkę, a Lewandowskiemu – wykończyć akcję. Niewielka strata. Nawiązując do retoryki naszych mistrzów komentarza sportowego, reżyserski debiut aktora Dragana Bjelogrlicia raczej nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii kina. Nawet tego piłkarskiego.
 
Opowieść o dziarskich, przedwojennych chłopakach z futbolówką przyciągnęła do serbskich i czarnogórskich kin tłumy. Trudno się dziwić – Bjelogrlić przypomina chwalebną kartę z historii tamtejszego futbolu i razem ze skleconą naprędce reprezentacją Jugosławii udaje się na pierwszy mundial do Montevideo. Zanim jednak nastanie rok pański 1930, a drużyna z Belgradu pokona 2:1 Brazylię, 4:0 Boliwię i dopiero w półfinale ulegnie 6:1 późniejszemu triumfatorowi mistrzostw Urugwajowi, cudowna jedenastka musi pokonać swoje słabości i dojrzeć do sukcesu.

Stal hartuje się tu dokładnie tak samo jak w dziesiątkach innych filmów o futbolu. Ledwie naszkicowani bohaterowie mają mniejsze lub większe problemy z charakterem, motywacją albo wiarą we własne siły. Nakarmiona krwią, potem i łzami przyjaźń okazuje się remedium na większość z nich. Aleksandar "Tirke" Tirmanic, Blagoje Marijanovic, Milutin Ivkovic oraz ich koledzy z drużyny to faceci, których życiorysy mogłyby posłużyć za kanwę jedenastu filmów, Bjelogrliciowi tymczasem starczyło materiału na dwie godziny z okładem. Wybrał ścieżkę sentymentalnego hołdu – ekran tonie w barwach sepii, piłkarze portretowani są niczym socrealistyczni herosi, a futbol to bezkonkurencyjna kuźnia charakteru.
 
Owe uproszczenia można twórcom wybaczyć, tym bardziej że film skrzy się humorem i opowiedziany jest w lekki, bezpretensjonalny sposób. Trudno natomiast przymknąć oko na sposób prezentacji boiskowych zmagań. Piłka nożna to na srebrnym ekranie balet solistów – każdy zwód wchodzi bezbłędnie i jest gimnastycznym majstersztykiem, piękne bramki strzela się "ciosem karate" albo majestatycznym szczupakiem, a zwolnione tempo pozostaje sztandarowym środkiem stylistycznym w arsenale reżysera. I choć mieści się to wszystko nostalgicznej konwencji, dynamika sportowych sekwencji leci na łeb, na szyję.

Stolicę Urugwaju powinni odwiedzić wraz Bjelogrliciem tylko najwięksi fani i początkujący historycy futbolu. Z pochłoniętą eurogorączką resztą widzimy się w strefie kibica.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones